Moszna we wspomnieniach Evy-Dorothei Kleist-Retzow
„Das Leben auf dem Schloss/Życie na zamku“ to zupełnie nowa książka na śląskim rynku wydawniczym. Bazuje na wywiadach przeprowadzonych z dawną mieszkanką zamku w Mosznej, Evą-Dorotheą Kleist-Retzow. Za tą inicjatywą kryje się młoda działaczka mniejszości niemieckiej i pasjonatka historii lokalnej – Wiktoria Ernst. Dlaczego jej przygoda z mniejszością niemiecką rozpoczęła się od malowania ścian, za co kocha zamek w Mosznej i co sprawiło, że wydała książkę o tym miejscu? Tego dowiedzą się Państwo z wywiadu, którego udzieliła Andrei Polanski (wywiad w języku niemieckim):
Tłumaczenie wywiadu
Wiktoria, jak rozwinęło się Twoje zaangażowanie w organizacji młodzieżowej mniejszości niemieckiej? Jak to się zaczęło?
Zawsze się śmieję, że zaczęło się od malowania ścian w centrum Opola. To był czas, kiedy chodziłam do liceum i stawałam się coraz bardziej aktywna w mniejszości niemieckiej. Weronika Koston mnie wtedy zaprosiła, powiedziała: „Mamy tu akcję, malujemy ściany w naszym biurze, wpadnij, porozmawiamy o projektach”. I tak właściwie zaczęła się moja przygoda z projektami. Wcześniej brałam udział w wielu konkursach organizowanych przez mniejszość niemiecką, a także w wycieczkach, bo uwielbiam podróżować.
Działałaś też w młodzieżowym magazynie „Antidotum”. Jakie tematy były dla Ciebie szczególnie ważne?
Podróże. Pisałam głównie o miejscach, które odwiedziłam, i o tym, co mnie tam fascynowało. Byłam w Hiszpanii, pisałam o tym. Jechałam pociągiem przez Włochy i oczywiście dzieliłam się swoimi poradami. Chciałam w ten sposób zainspirować czytelników, żeby też odkrywali świat i podróżowali na własną rękę.
A co sprawiło, że później przeszłaś z pisania dla „Antidotum” do pracy w zarządzie organizacji?
Dla mnie to właściwie nie była zmiana, tylko pewne naturalne połączenie obu rzeczy. Uwielbiam pisać, sprawia mi to ogromną radość. Właśnie tak zaczęła się moja przygoda z BJDM (Bund der Jugend der Deutschen Minderheit, Związek Młodzieży Mniejszości Niemieckiej). Po prostu rozwijałam to. Nauczyłam się też, jak działa taka organizacja. A że mamy podobną w mojej okolicy, pomyślałam: „Dlaczego by nie spróbować?”. Przecież od pisania artykułów do pisania projektów nie jest aż tak daleko. I rzeczywiście tak było.
Co jest łatwiejsze – pisanie artykułów czy przygotowywanie wniosków projektowych?
Z wnioskami projektowymi w zasadzie jest całkiem łatwo. Trudniej robi się wtedy, gdy chodzi o finanse, żeby wszystkie liczby się zgadzały. To zawsze jest dla mnie bardzo stresujące, bo nie znoszę matematyki. Natomiast pisanie opowieści, opisywanie celów i tego, co chce się osiągnąć, to dla mnie czysta przyjemność.
Do pisania historii zaraz przejdziemy, bo napisałaś książkę o zamku w Mosznej, w którym właśnie się spotykamy. Skąd u Ciebie fascynacja tym miejscem i związanymi z nim historiami?
Zaczęło się jeszcze w czasach szkolnych. To była moja pierwsza praca. Dojeżdżałam rowerem do zamku, mieszkam niedaleko, więc w wakacje to było idealne zajęcie, mogłam zarobić pierwsze pieniądze. Atmosfera tego miejsca po prostu mnie porwała. Nie tylko dlatego, że ludzie tutaj są niezwykle mili – nie tylko turyści, ale też osoby tu pracujące. Jesteśmy jak wielka rodzina. Pracownicy dzielili się ze mną swoją wiedzą, opowiadali mi historie, które tu się wydarzyły, pokazywali różne miejsca. To sprawiało mi ogromną radość. I tak co weekend wracałam na zamek. Tu też poznałam swoją miłość, mojego przyszłego męża. Teraz pracuję tu nie tylko w weekendy, ale też w tygodniu, jako specjalistka ds. marketingu.
Czyli to była wakacyjna praca jako przewodniczka po zamku?
Dokładnie. Pokazywałam turystom wszystkie piękne sale i komnaty, ale też miejsca, których na co dzień się nie zwiedza. Chodziliśmy w małych grupach np. na wieżę albo do piwnic.
Co najbardziej Cię fascynuje w tej pracy z odwiedzającymi?
Zdecydowanie rozmowy. Wymiana informacji. Lubię dużo opowiadać i zawsze staram się przekazywać najciekawsze fakty o rodzinie i samym obiekcie. Bo to właśnie ludzi najbardziej interesuje. A turyści też uwielbiają opowiadać – to zwykle osoby zafascynowane takimi miejscami, chcące poznać historię regionu, zobaczyć coś pięknego, co przetrwało z dawnych czasów.
Przejdźmy teraz do Twojej książki. Jak powstał pomysł, żeby napisać o Evie Dorothei von Kleist-Retzow? I kim ona właściwie jest?
Eva Dorothea von Kleist-Retzow to córka Hansa Wernera von Thiele-Winklera, ostatniego właściciela zamku w Mosznej. Hans Werner był tym, który w 1945 roku musiał uciekać przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Okazało się, że pani Eva Dorothea mieszka w Niemczech. Ma 95 lat i wciąż opowiada o tym, jak spędzała tu lata jako mała dziewczynka. Skąd dowiedzieliśmy się, że żyje i pamięta tamte czasy? W zeszłym roku z oficjalną wizytą przybyła tu rodzina von Thiele-Winklerów. Nie byli tu od dawna. W ich rodzinie istnieje tradycja, że raz w roku spotykają się gdzieś na świecie. W zeszłym roku mieliśmy szczęście, że wybrali właśnie zamek w Mosznej. Chcieli zafascynować tym miejscem swoje dzieci, by poznały historię przodków. Rodzina von Thiele-Winkler to dziś osoby o różnych nazwiskach, mieszkające w całych Niemczech: w Monachium, Berlinie, Kolonii, część we Włoszech. Dlatego trudno było znaleźć termin, który wszystkim pasuje. Ale wszystko się udało. Miałam zaszczyt oprowadzać rodzinę po komnatach i opowiadać im historię rodu. To było zabawne, bo czasem mówili: „Nie, to nie było tak” albo „To było inaczej”. Dzięki temu poprawiliśmy kilka naszych legend, bo przez lata każdy przewodnik coś dopowiadał i z tego rodziły się nowe wersje. W ten sposób nawiązałam kontakt z rodziną. Mieszkają w Monachium – to córka Evy Dorothei von Kleist-Retzow. Powiedziała mi wtedy: „Wie pani, że lwy na zamku mają imiona?”. A ja: „Nie, jakie imiona?”.
Jakie to imiona?
Joko i Hans. To imiona, które Eva Dorothea i jej starsza siostra nadały lwom. Zapytałam: „A czy ona jeszcze żyje?”. Odpowiedziała: „Oczywiście, i nadal bardzo dużo opowiada”. Wtedy pomyślałam, że warto by było umówić się na rozmowę albo spotkanie online, żeby ta wiedza nie zaginęła. Kilka tygodni później napisałam do niej – i udało się.
Jak z czasem rozwijało się zbieranie materiałów do książki po tym wywiadzie?
To nie był jeden wywiad, tylko trzy. Po pierwszym byłam całkowicie zafascynowana tym, jak wiele pani Eva Dorothea pamięta. Zapytałam o jeden pokój, a ona: „Oczywiście, tam było tak i tak. Tam, gdzie była nasza jadalnia, był obrotowy kredens”. A ja na to: „Tak, faktycznie, tam jest obrotowy kredens!”. Niesamowite, że pamiętała takie szczegóły. To było dla mnie bardzo fascynujące. I że była tak otwarta, żeby opowiadać o swojej przeszłości i trudnych czasach. Była dzieckiem, gdy trwała wojna, gdy nadeszła Armia Czerwona. Niewiele osób chce dziś mówić o tak trudnych doświadczeniach. Pierwsza rozmowa trwała ponad godzinę i powiedziałam jej, że nie zdążyłam z wszystkimi pytaniami, mam jeszcze więcej. A ona: „To zróbmy kolejną rozmowę. Moje wnuki na pewno coś zorganizują”. I tak się stało. Przygotowałam się dokładniej, zapytałam też moich kolegów przewodników, czego oni chcieliby się dowiedzieć. Dzień przed Wigilią odbyłyśmy bardzo długą rozmowę, ponad dwie godziny. Na koniec powiedziałam: „Chciałabym zadać jeszcze kolejne pytania”. A ona: „Nie, dziś już jestem zmęczona, następnym razem”. I to następne było już po świętach. Wtedy pięknie wszystko podsumowałyśmy – wróciłyśmy do szczegółów z pierwszej rozmowy, porozmawiałyśmy ogólnie o jej życiu, a na końcu o zamku, bo to przecież najbardziej interesuje ludzi z tej okolicy, którzy znają to miejsce od dziecka, ale nie znają całej historii.
Opowiedz nam teraz trochę o formie Twojej książki. Wiem, że jest dwujęzyczna. Jak jest zbudowana?
Książka składa się właściwie z dwóch części – jedna jest całkowicie po niemiecku, druga to tłumaczenie na język polski. Dlaczego tak? Chciałam dotrzeć zarówno do czytelników z Niemiec, jak i z Polski, bo to przecież nasza wspólna historia. Do tego mamy kilka archiwalnych zdjęć z prywatnej kolekcji Evy Dorothei von Kleist-Retzow – widać na nich ją jako małą dziewczynkę, a także niektóre pomieszczenia i obiekty z zamku w Mosznej. Każda część – zarówno niemiecka, jak i polska – dzieli się na trzy mniejsze: pierwsze wywiady zawierają najważniejsze informacje, początek historii i to, jak wszystko wyglądało; druga część opisuje życie Evy Dorothei; a trzecia to powrót do zamku. I wspominamy na przykład Boże Narodzenie. Na sam koniec mamy jeszcze pewien dodatek – kilka stron z pamiętnika Evy Dorothei, pisanego w czasie ucieczki. Armia Czerwona dotarła wtedy również do wschodnich Niemiec, do Meklemburgii, i rodzina musiała uciekać także z tamtejszego majątku. Eva Dorothea dołączyła kilka stron ze swojego pamiętnika do książki. Dzięki temu dowiadujemy się, jak dwunastoletnie dziecko dzień po dniu zapisywało, jak bardzo się boi, bo nie jest w domu, tylko gdzieś w wiosce kolejne 60 kilometrów dalej, i następnego dnia musi znowu ruszać w drogę. Nie wie, co dzieje się z rodzicami.
Co Twoim zdaniem ta książka wnosi do pamięci o historii regionu?
Daje nam wgląd w to, jak wyglądało życie tutaj w czasie II wojny światowej – zupełnie inaczej, niż uczymy się tego w szkole. W szkole uczymy się dużo o tym, jak wyglądała wojna na świecie, jak było w Polsce, ale nie o tym, jak było tu, u nas. Można mieszkać tuż obok zamku, w sąsiedniej wsi, i nie wiedzieć, co się tu działo, gdy przyszła Armia Czerwona, co robiła, co spotkało dawnych właścicieli, co spotkało ludzi mieszkających w okolicy. I właśnie to pokazuje ta książka – nie tylko historię Evy Dorothei, lecz także historię tego miejsca i całego regionu. Bo wszystko tu, wszystkie okoliczne wsie, ludzie, którzy tu żyli, wszystko było w jakiś sposób związane z zamkiem. To był kiedyś bardzo duży pracodawca.
Czy planujesz kolejne publikacje?
Jest o czym opowiadać. Zobaczymy. Czas pokaże. Mam nadzieję, że ta książka stanie się popularna, że ludzie będą ją czytać z fascynacją i będą chcieli dowiedzieć się jeszcze więcej. A potem – zobaczymy, co będzie dalej.
Czy powiedziałabyś, że to Twoja tożsamość kształtuje Twoje zaangażowanie i działania, czy raczej Twoje zaangażowanie i działania kształtują Twoją tożsamość?
Moje zaangażowanie – zdecydowanie. Chciałabym jednak robić jeszcze więcej, ale po prostu mam za mało czasu. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie trochę spokojniej i będę mogła bardziej się na tym skupić, żeby działać jeszcze intensywniej. Bo odkryłam, że połączenie pisania, tworzenia projektów i robienia czegoś dobrego, dzielenia się tym dalej bardzo mi się podoba. Dobrze się w tym czuję i wiem, że można zrobić jeszcze o wiele, wiele więcej. Jest tu jeszcze duże pole do działania i oczywiście chcę to wykorzystać.