
Paweł Ryborz po 16 latach opuszcza Centrum Eichendorffa. Co dalej?
Paweł Ryborz, charakterystyczna postać związana z Górnośląskim Centrum Kultury i Spotkań im. Josepha von Eichendorffa w Łubowicach. Przez ponad 16 lat był kierownikiem tego miejsca – i poświęcał tej roli całego siebie. Był nie tylko kierownikiem – był po prostu dobrym gospodarzem. Dziś przechodzi na zasłużoną emeryturę, co oczywiście w jego przypadku nie jest takie proste. Między innymi o tym opowiedział Anicie Pendziałek [wywiad w języku niemieckim]:
Tłumaczenie
Anita Pendziałek przy mikrofonie, po drugiej stronie Paweł Ryborz – wieloletni kierownik i menadżer kulturalny Centrum Eichendorffa w Łubowicach. Dzień dobry, panie Ryborz.
– Dzień dobry.
Od kilku dni jest Pan na emeryturze. Mam nadzieję, że przyjemnie spędza Pan ten czas i że chętnie odpowie Pan na kilka pytań, bo chciałabym podsumować Pana czas pracy w Centrum Eichendorffa. Od 2009 roku, jeśli się nie mylę, był Pan kierownikiem tej instytucji, prawda?
– Zgadza się. Od 27 marca 2009 roku byłem kierownikiem Centrum, a równocześnie także jego menadżerem ds. kultury. To 16 lat i 4 miesiące pracy.
Jak w ogóle doszło do tego, że związał się Pan zawodowo z Łubowicami?
– Byłem od wielu lat aktywnym członkiem mniejszości niemieckiej, przez dwie kadencje byłem członkiem zarządu wojewódzkiego TSKN na Śląsku Opolskim, byłem też przewodniczącym koła DFK w Kobylicach, gdzie mieszkam już od 32 lat. Byłem także członkiem zarządu powiatowego, czyli byłem bardzo aktywny w strukturach mniejszości niemieckiej. Dzięki temu poznałem – niestety już nieżyjącego – Bruno Kosaka, byłego posła mniejszości niemieckiej w polskim Sejmie, a także Joachima Niemanna, wieloletniego dyrektora biura VDG w Opolu. To właśnie oni powiedzieli mi, że jest możliwość pracy w Centrum Eichendorffa w Łubowicach, że potrzebny jest tam kierownik. Zgodziłem się, pojechałem i tak to się zaczęło.
Czy pamięta Pan swój pierwszy dzień pracy, 27 marca 2009?
– Tak, pamiętam bardzo dobrze. Nie wiedziałem wtedy, że jest tam zainstalowana kamera. Byłem więc obserwowany. Czekałem, aż zarząd pozwoli mi się przedstawić. Pamiętam, że przewodniczącym zarządu był wówczas pan Peter Baron – niestety już nieżyjący. Potem odbyło się też spotkanie z Radą Kuratorów. To były piękne czasy. No i byłem 16 lat młodszy – to też miało znaczenie.
Czy miał Pan w tych 16 latach jakiś cel, jakąś misję – coś, co chciał Pan osiągnąć, zmienić, zrealizować?
– Tak było. Gdy ktoś ma 50 lat, to ma jeszcze cele, pomysły, marzenia – tak też było u mnie. Dla mnie Joseph Karl Benedikt von Eichendorff, nasz „guru” mniejszości niemieckiej, był i pozostanie do końca moich dni najważniejszą osobą urodzoną na Śląsku. Już wcześniej wiedziałem, że Eichendorff to głównie poeta. I pomyślałem sobie: moim najważniejszym zadaniem jest popularyzacja tej – moim zdaniem – wspaniałej poezji. Bardzo się starałem, żeby wszędzie w Łubowicach były eksponowane jego wiersze. I rzeczywiście powstało tam wiele dwujęzycznych tablic – po niemiecku i po polsku – tak, by każdy, kto przyjeżdża do Łubowic, wiedział, że Eichendorff to autor pięknej poezji.
Czy już wcześniej lubił Pan poezję Eichendorffa, znał ją Pan?
– Szczerze mówiąc, nie. Coś tam o nim wiedziałem, ale to było zdecydowanie za mało – nie można tego porównać z moim obecnym stanem wiedzy. Dziś mogę recytować wiele wierszy z pamięci – wtedy tak nie było.
Nie tylko recytować – wie Pan o Eichendorffie niemal wszystko. Każdy, kto odwiedził Łubowice, mógł się o tym przekonać. A teraz zapytam o najważniejsze momenty – czy są jakieś chwile, które na zawsze zostaną w Pana pamięci z tych 16 lat?
– Tak. Najbardziej w pamięć zapadła mi pierwsza impreza, którą zorganizowałem przy ruinach pałacu. Dotyczyła oczywiście twórczości Eichendorffa . I – co dla mnie zawsze było ważne – była wtedy piękna pogoda. To było chyba dwanaście lat temu. Cieszyłem się bardzo. Ale tuż po zakończeniu wydarzenia przeszła burza z piorunami. I dąb Eichendorffa, który rośnie niedaleko ruin, został wtedy poważnie uszkodzony. Pomyślałem sobie: całe szczęście, że nie stało się to pół godziny wcześniej – mogłoby dojść do tragedii.
A co było najtrudniejsze w Pana pracy w Łubowicach?
– Szczerze mówiąc, nie wyobrażałem sobie wcześniej, że to będzie aż tak trudne, że to będzie tak bardzo szeroka działalność i ogromna odpowiedzialność. Byłem kierownikiem Centrum, a więc odpowiadałem za całą infrastrukturę, której wtedy jeszcze do końca nie znałem. Wiedziałem co nieco, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak ogromna to skala. Mieliśmy nie tylko główny budynek, ale też budynek pomocniczy – dawną szkołę – no i ruiny pałacu, do tego ogromny park, 7,5 hektara, a łącznie aż 11,5 hektara terenu. Do tego miejsca noclegowe – wtedy zatrudnionych było sześć osób, dziś tylko dwie. To było naprawdę mnóstwo pracy. Kiedy już poznałem skalę obowiązków, pomyślałem sobie: „Boże, jak ja to wszystko ogarnę?”. Ale... dałem radę.
I to bardzo dobrze Pan sobie poradził. A teraz pytanie: czy żegna się Pan z Łubowicami na dobre, czy może ma Pan jeszcze coś w planach?
– Oczywiście, że mam jeszcze coś w planach. Cieszę się, że mogę teraz żyć bez pośpiechu i stresu, z rodziną. Z żoną jesteśmy już 44 lata po ślubie, mamy troje dzieci, siedmioro wnuków. Już jutro organizujemy uroczystość z okazji mojego przejścia na emeryturę. Bardzo się cieszę, że mogę cieszyć się tą rodzinną atmosferą. Ale z Łubowicami się nie żegnam – to nie takie proste. Cały czas ktoś do mnie dzwoni: jak to się robi, gdzie to jest, co zrobić? I już 23 sierpnia organizujemy wydarzenie przy ruinach pałacu – spektakl pod tytułem „Zauberei im Herbste” w oparciu o nowelę Eichendorffa. To ja wszystko przygotowałem – zorganizowałem, zdobyłem środki, zaplanowałem. Nie mogę teraz oczekiwać, że mój następca to wszystko sam zrealizuje, skoro nie miał z tym wcześniej do czynienia. Chcę to sam doprowadzić do końca. Poza tym mam już zaplanowane oprowadzania po Centrum – zostałem poproszony o poprowadzenie jednej wycieczki. No i jeszcze jedno seminarium, spotkanie kulturalne – tam też obiecałem się pojawić. Jeśli ktoś mnie będzie potrzebował – jestem do dyspozycji.
To brzmi świetnie. A czego życzy Pan Centrum Eichendorffa na przyszłość? Zna Pan dobrze jego historię i działalność.
– Centrum Eichendorffa to bardzo ważna instytucja, pełniąca ogromną rolę dla mniejszości niemieckiej. Mam nadzieję, że będzie kontynuowane to, co rozpocząłem, że Centrum będzie się dalej rozwijać i że działalność kulturalna będzie kwitła. Mam też nadzieję na dobrą współpracę ze wszystkimi organizacjami mniejszości niemieckiej – tak to sobie wyobrażam.
I ostatnie pytanie – a właściwie prośba. Podczas różnych wydarzeń w Łubowicach często recytował Pan albo śpiewał wiersze Eichendorffa. Ma Pan z pewnością jakiś ulubiony. Jaki to wiersz?
– Tak, to oczywiście „Der frohe Wandersmann” („Wesoły wędrowiec”) – to wiersz, który najchętniej recytuję. Ale moim ulubionym wierszem jest „Morgengebet” („Modlitwa poranna”) Josepha von Eichendorffa. A jeśli miałbym zaśpiewać pieśń – to byłby to właśnie „Der frohe Wandersmann” z noweli „Aus dem Leben eines Taugenichts” („Z życia nicponia”). Ale jeśli chodzi o poezję – „Morgengebet” to mój numer jeden.
„Wo wunderbares tiefer Schweigen, wie einsam ist noch auf der Welt, die Wälder nur sich leise neigen, als ging der Herr...” i tak dalej, i tak dalej.
Rozmawiałam z Pawłem Ryborzem – wieloletnim kierownikiem i menedżerem kulturalnym Centrum Eichendorffa w Łubowicach, który – jak właśnie usłyszeliśmy – wcale nie żegna się z Łubowicami na dobre. Z pewnością jeszcze się tam spotkamy. Panie Ryborz – czy tak będzie?
– Tak będzie, ma pani całkowitą rację. Dziękuję za rozmowę.
Ja również bardzo dziękuję. Życzę wszystkiego, co najlepsze – i przy tej okazji chciałabym serdecznie zaprosić na najbliższe wydarzenie: 23 sierpnia o godzinie 17:00 przy ruinach pałacu w Łubowicach odbędzie się spektakl pod tytułem „Zauberei im Herbste”.
– Ja również zapraszam wszystkich bardzo serdecznie. Dziękuję raz jeszcze, Paweł Ryborz. Do usłyszenia.
Dziękuję, do usłyszenia.