„Śląsk. Razem. Przyszłość”
„Śląsk. Razem. Przyszłość” – pod takim hasłem odbyło się tegoroczne ogólnoniemieckie spotkanie Ziomkostwa Ślązaków. Na początku czerwca w Hanowerze spotkali się Dolno- i Górnoślązacy oraz ich przyjaciele – po raz 40. od czasu wypędzeń oraz założenia Ziomkostwa przed 75 laty.
„Na wschodzie i zachodzie, północy i południu – pokazujemy, ilu Ślązaków trzyma się razem. Poznajemy się nawzajem, budujemy mosty między pokoleniami i wspólnie kształtujemy przyszłość naszego Ziomkostwa. Śląsk żyje – w nas, z nami, dzięki nam” – powiedział Stephan Rauhut, przewodniczący Ziomkostwa Ślązaków.
O Ślązakach w Niemczech, a także o ich spotkaniu w Hanowerze relacjonuje Michael Gorgosch:
Tłumaczenie
Damian Spielvogel:
Nazywam się Damian Spielvogel, w tym roku kończę już 60 lat, pochodzę z Zabrza – tam się urodziłem. Moi rodzice w 1980 roku wyjechali do RFN, miałem wtedy 15 lat. Wyjechałem razem z nimi jako przesiedleniec i od tamtej pory przeszedłem tu całkiem zwyczajną drogę: zrobiłem maturę, potem studiowałem w Dortmundzie, przez kilka lat pracowałem w wolnym zawodzie, a od 1997 roku jestem dyrektorem zarządzającym Ziomkostwa Ślązaków – wówczas jeszcze pod przewodnictwem dra Herberta Hupki.
Który raz bierze Pan udział w spotkaniu Ślązaków i jaka jest Pana rola?
Po raz pierwszy byłem na ogólnoniemieckim spotkaniu Ślązaków bodajże w 1983 roku – byłem wtedy jeszcze młodzieńcem. Od 1991 roku regularnie biorę udział w tych spotkaniach, a od 1997 roku sam je organizuję, ponieważ wówczas objąłem funkcję dyrektora zarządzającego i jednym z moich obowiązków jest przygotowywanie i realizacja takich ogólnoniemieckich spotkań.
Obecnie to już nie są wielkie masowe zjazdy, jak 20 czy 30 lat temu. Teraz kładziemy większy nacisk na politykę, kulturę, poznawanie nowych ludzi. Łączy nas Śląsk. Widać to – ludzie, którzy się nie znają, siadają razem przy stole i zaczynają rozmowę, wymieniają się różnymi tematami.
Jak wspomniałem, dla mnie to przede wszystkim obowiązek zawodowy.
Co dla Pana oznacza Śląsk?
Śląsk to z jednej strony moja ojczyzna, miejsce urodzenia, ale też część mojej tożsamości. Łączą nas z tym miejscem nie tylko lokalizacje, ale też tradycje, które zaczynają się już w domu – na przykład Boże Narodzenie u nas wygląda inaczej niż np. nad Renem. Używamy też specyficznych słów z domu rodzinnego. Widzę to u mojej siostrzenicy, która urodziła się już tutaj, w zachodnich Niemczech – w drugiej generacji – i wciąż mówi, że święta musi mieć „jak u babci i dziadka”. Śląska kuchnia czy zwyczaje – to też jest ojczyzna, nawet jeśli samemu nie urodziło się już na Śląsku.
Czy jest Pan również aktywny w jakimś stowarzyszeniu śląskim?
Tak, i to społecznie. Prowadzę grupę Związku Ślązaków w Velbert, gdzie się wychowywałem. Jestem jej przewodniczącym już od 22 lat. Gdy przejąłem tę grupę, miała 120 członków – dziś mamy ich 280. Jestem, że tak powiem, „szefem Zabrzan” w Republice Federalnej Niemiec.
Bardzo dziękuję.
Ja również dziękuję i życzę wszystkiego dobrego – przede wszystkim Bożego błogosławieństwa.
Stefan Rauhut:
Nazywam się Stefan Rauhut, urodziłem się w 1974 roku w Görlitz. Moi dziadkowie pochodzą z powiatu Bunzlau – wszyscy czworo. Dla tych, którzy nie wiedzą – Bunzlau to po polsku Bolesławiec. W zeszłym roku znów odwiedziłem wieś mojej babci. Staram się regularnie to robić.
Który raz bierze Pan udział w spotkaniu Ślązaków i czym się Pan zajmuje?
Jestem przewodniczącym Ziomkostwa Ślązaków. Myślę, że po raz pierwszy byłem na takim spotkaniu w 2011 roku i od tego czasu uczestniczę regularnie – jako Ślązak, jako przewodniczący okręgu w Bonn, który prowadzę od kilku lat. To bardzo zaangażowana grupa z wieloma aktywnymi członkami – moi poprzednicy też byli bardzo oddani tej sprawie. Od 2013 roku jestem przewodniczącym ogólnokrajowym – zostałem wybrany podczas zjazdu delegatów w październiku 2013 roku w Königswinter, w Haus Schlesien. To był trudny czas, ponieważ nasz związek był w bardzo złej kondycji. Ale dzięki zespołowi, zarządowi i dyrekcji udało nam się pchnąć związek do przodu, unowocześnić go, poprawić wyniki finansowe, poprawić relacje z politykami. Uważam, że Ziomkostwo Ślązaków ma przed sobą przyszłość.
Dlaczego spotkanie odbywa się akurat w Hanowerze, a nie np. w Görlitz?
To bardzo dobre pytanie – wiele osób je zadaje. Mówią: „Spotkanie Ślązaków mogłoby się przecież odbyć w Görlitz, na Śląsku, w Saksonii”. Ale na razie nie mamy tam odpowiedniego miejsca – piękna hala miejska w Görlitz wymaga remontu. Potrzebna byłaby struktura organizacyjna, zaangażowanie Landu Saksonia i władz lokalnych. Połowa powiatu Görlitz to historycznie Śląsk, ale trzeba zasiąść do stołu z różnymi władzami i przekonać ich, że to także ich zadanie. Hanower to z kolei miejsce, gdzie po wojnie trafiło najwięcej Ślązaków – w samym 1946 roku aż 722 tysiące. Później doszli przesiedleńcy i repatrianci – w niektórych miejscowościach regionu co druga osoba ma śląskie korzenie.
Co dla Pana znaczy Śląsk?
To ojczyzna moich przodków, mojej rodziny, również moja – mimo że od wielu lat mieszkam już w Nadrenii. Ale wiele tradycji śląskich – kulinaria, wyrażenia, zwyczaje – zachowuję i przekazuję dzieciom, czasem może zbyt intensywnie. Ale dzieci interesują się pochodzeniem swoich rodziców i dziadków. To uczucie przynależności jest bardzo silne – chodzi nie tylko o czucie „ojczyzny”, ale o świadomość kulturową. Śląsk to integralna część niemieckiej historii i kultury – bez niego byłaby ona niepełna.
Czy mógłby Pan podać jakiś przykład ważnej dla Pana tradycji?
Najprostszy przykład to kuchnia – typowa śląska kuchnia. Na Górnym Śląsku na przykład na Boże Narodzenie jest karp. U nas w rodzinie – śląska kiełbasa z ziemniakami tłuczonymi i kiszoną kapustą. Dla niektórych to dziwne – jak można jeść kiełbasę w Wigilię, która przecież jest dniem postnym. Ale to nasza tradycja – moi rodzice tak robią, my też. Dzieci nie zawsze są zadowolone, ale wiedzą, że tradycja to coś, co warto pielęgnować. To jest związane z naszym pochodzeniem – nie można tego lekceważyć.
Czy młodsze pokolenia też są tu obecne?
Zdecydowanie – nawet coraz liczniej. Kilka lat temu wielu myślało, że to się skończy – że młodzi się nie interesują. Ale to był błędny przekaz. Często po prostu nie zwracano się do młodych z odpowiednią ofertą. Spotkania były kierowane do starszych, a młodzi czuli się pomijani. Tymczasem młodzi szukają swoich korzeni – pytają o przodków, chcą zrozumieć, skąd pochodzą. Prężnie działamy w Internecie, więc mogą nas znaleźć i się z nami skontaktować.
Słyszałem, że powołał Pan frakcję młodych.
Tak – chodziło o to, by nie stracić tych młodych ludzi, którzy się interesują. Gdy trafią do lokalnej grupy, gdzie są sami 80-latkowie, czują się nieswojo. Dlatego zbieramy ich kontakty – numery telefonów, maile – i włączamy do naszej grupy WhatsApp oraz newslettera. Dzięki temu powstała sieć młodych Ślązaków z całych Niemiec i także z Górnego Śląska – z BJDM (Związek Młodzieży Mniejszości Niemieckiej). Organizujemy wspólne wyjazdy, np. w góry latem, poznajemy Śląsk, poznajemy siebie nawzajem – to bardzo zbliża.
Jakie przesłanie chciałby Pan przekazać uczestnikom?
Idźcie do swoich rodzin, przyjaciół – także tych, którzy dziś nie byli obecni – i powiedzcie im, że to było piękne wydarzenie. Chcemy je rozwijać, budować bliższe relacje z naszymi rodakami na Śląsku, na Zachodzie, Północy, Południu i w środkowych Niemczech. Chcemy się wymieniać doświadczeniami, tworzyć sieci międzypokoleniowe. Chcemy pokazać Europie, Polsce, Niemcom, że istnieje silna grupa Niemców śląskiego pochodzenia – gotowa działać, świętować, pielęgnować kulturę. Nie jesteśmy reliktami – jesteśmy dzisiejszymi ludźmi i planujemy przyszłość. Dziękuję bardzo. Cała przyjemność po mojej stronie.
Paul Muschiol:
Nazywam się Paul Muschiol. Mam 25 lat, jestem członkiem Śląskiej Grupy Strojów Ludowych i Młodzieży Altvater-Rübezahl w Iserlohn, a od niedawna także aktywnym członkiem frakcji młodych, która właśnie powstała. Serdecznie zapraszam wszystkich do przyłączenia się.
Jakie ma Pan związki ze Śląskiem?
Mam z nim wiele wspólnego – z jednej strony przez hobby: poprzez grupę strojów śląskich. Wymaga to pracy kulturalnej, np. przenoszenia starszych treści do świata cyfrowego. Z drugiej strony – odbyłem praktyki na Śląsku, miałem kontakt z mniejszością niemiecką i moja rodzina pochodzi ze Śląska, więc to także związek osobisty.
Czy są w Pana rodzinie tradycje związane ze Śląskiem?
To trochę miecz obosieczny – z jednej strony mam własne wspomnienia z praktyk i podróży po ważnych miejscach, jak pałac Lubowitz (miejsce związane z Eichendorffem), z drugiej strony słyszałem wiele opowieści od dziadków. Część rodziny nadal mieszka na Śląsku, więc ten związek wciąż jest żywy.
Mówił Pan o grupie strojów – może Pan opowiedzieć więcej?
Jestem jej członkiem od bardzo dawna – chyba nawet nie pamiętam, kiedy się zapisałem. Człowiek po prostu „w to wchodzi”. To bardzo przyjemne hobby, które daje dużo radości i motywacji, szczególnie tu, na spotkaniach Ślązaków, gdzie spotyka się z ogromnym uznaniem. Nasza grupa wkrótce będzie obchodzić jubileusz – powstała w 1952 roku i założył ją mój dziadek, który przez 70 lat był jej przewodniczącym. Mam z tą grupą bardzo silne związki – stroje, towarzyskość, tradycja, radość.
Czy młodzi ludzie też tu są obecni?
Nie wiem, jak to było 30 lat temu, ale dziś widzę zaskakująco dużo młodych twarzy. Spotkania może nie są już tak duże, ale trzeba tworzyć oferty dostępne dla młodych – by chcieli poznawać kulturę przodków. I ważne, by działać transgranicznie – bo np. na Górnym Śląsku BJDM działa bardzo prężnie. Byłoby świetnie rozwijać te kontakty.
Czego życzy Pan przyszłości kultury i pamięci o Śląsku?
Życzę sobie, żeby śląska kultura nie zginęła – żeby była żywa, choć może w innych formach. Ważne, by nie trafiała tylko do muzeum, ale by była aktywnie pielęgnowana. To także moja osobista misja – działać dalej. Każdy powinien czuć się adresatem tego zadania. Nie wystarczy powiedzieć: „wnuk się tym nie interesuje” – trzeba aktywnie mówić, pytać, opowiadać. Tylko tak kultura może przetrwać. To mój apel do wszystkich.