„Zawsze znajdowałem ukojenie w muzyce”

3 października 2019 roku zmarł Piotr Libera. Dziś wspominamy znanego muzyka i honorowego obywatela swojego miasta.

„Maestro” – kiedy w Raciborzu pada to słowo, każdy wie, o kim mowa: o Piotrze Liberze. Można powiedzieć, że był Górnoślązakiem z krwi i kości. Piotr Libera pochodził z rodziny, która od wielu pokoleń mieszkała w Raciborzu, a jego zasługi dla miasta były ogromne. To on zainicjował Festiwal Pieśni Chóralnej im. Eichendorffa w Raciborzu i przez ponad 40 lat prowadził chór mieszany „Strzecha”.

Za swoją działalność kulturalną był wielokrotnie nagradzany – między innymi nagrodą Ministra Oświaty i Wychowania, Złotym Krzyżem Zasługi oraz tytułem „Zasłużony dla Miasta Raciborza”.

Piotr Libera był również nauczycielem muzyki z prawdziwą pasją. Jeszcze w wieku 75 lat uczył w dwujęzycznym liceum oraz w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Raciborzu. Właśnie w tym czasie – w roku 2013 – Katarzyna Gierszewska odwiedziła Piotra Liberę w jego rodzinnym domu. Dziś, w szóstą rocznicę jego śmierci, przywołujemy wspomnienia tego niezwykłego człowieka.


Tłumaczenie: 

To jest mój dom rodzinny, który niestety w 1945 roku, cztery dni po tym, jak Rosjanie wkroczyli do Raciborza i do dzielnicy Ostróg, został zbombardowany bombą fosforową. Dom spłonął, nie wolno go było gasić.

Urodziłem się w 1938 roku w Raciborzu-Ostrogu, 17 lipca. Mój ojciec prowadził firmę po dziadku – oficjalnie istniała od 1892 roku. Był kołodziejem. Przed wojną w mieście było 14 warsztatów kołodziejskich, dlatego ojciec się przekwalifikował i zaczął produkować sprzęt zimowy – narty i sanki. Prawdopodobnie, gdyby nie wojna, ja również zostałbym kołodziejem.

Moja mama bardzo ładnie śpiewała i tańczyła. Ojciec również był miłośnikiem muzyki, grał na fisharmonii. Po wojnie każda uroczystość wyglądała inaczej niż dziś – nie było tak, że w tle gra telewizor czy radio, a ludzie tylko rozmawiają. Wtedy śpiewano. A gdy śpiewaliśmy po niemiecku, zdarzało się, że ktoś przystanął pod oknem. Gdy pies zaczynał szczekać, natychmiast śpiewaliśmy po polsku „Sto lat”.

Muzyka przynosi w życiu radość. Nawet w bardzo trudnych chwilach. Śmierć ojca, śmierć matki – zawsze znajdowałem ukojenie w muzyce albo w śpiewie.

Nie było wcale łatwo studiować, będąc Górnoślązakiem. Próbowałem najpierw w Katowicach, w Wyższej Szkole Muzycznej. Po pierwszym egzaminie obejrzano moje dokumenty i dziekan stwierdził: „Z niemieckiego przetłumaczone. Tacy jak pan nie mają tu miejsca”. Spróbowałem więc drugi raz – tym razem we Wrocławiu. Poszedłem do dziekana, a on podał mi rękę i powiedział: „Jeśli zda pan egzamin, zostanie pan przyjęty, bo jedziemy na tym samym wózku. Ja jestem Węgrem, a pan jest Ślązakiem, niemieckim Ślązakiem”.

Dziś jestem naprawdę szczęśliwy, że wybrałem ten zawód. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłbym wykonywać inny – muzyka to całe moje życie, zwłaszcza w roli nauczyciela.

Eichendorff to nasza duma. I tak powinno pozostać. Wszyscy wiemy, że nasz pomnik zniknął. Z tego, co pamiętam z dzieciństwa, w 1945 roku jeszcze stał, więc na pewno nie zrobili tego Rosjanie. Myślę, że zniknął około 1946 roku. Potem pan Georg Latton wykonał nowy pomnik. I wtedy pomyślałem sobie, że naszym obowiązkiem jest pokazać obecnym mieszkańcom Raciborza, kim był Eichendorff. Tak wpadłem na pomysł, żeby zorganizować festiwal pieśni. I tak też zrobiliśmy.

Moja mama – powiedzmy delikatnie – zginęła w wyniku wojny. Bracia się ożenili, wyemigrowali. Ja zostałem przy ojcu. Nie było mowy, żebym go zostawił i wyjechał do Niemiec. Ojciec w ogóle o tym nie chciał słyszeć. Mówił: „Nie, nie, mamy tu naszą matkę ziemię. Woda jej nie zabierze, ogień jej nie zabierze. Dlatego zostajemy tutaj”.